Plinio Corrêa de Oliveira | 14/08/2025
Ktoś zapytał mnie, jak nauczyłem się kochać cierpienie. Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy zdać sobie sprawę, że z natury nikt nie kocha cierpienia; przeraża nas ono.
Na przykład przeraża mnie myśl o kropli wrzącej wody lub, co gorsza, kropli lakieru do pieczęci spadającej na moją skórę. Powstanie pęcherz, który będzie mi utrudniał życie, dopóki nie przestanie boleć, kropla lakieru nie zostanie usunięta, a sytuacja nie wróci do normy. Nie chcę, aby coś takiego mi się przydarzyło. Wszyscy boimy się cierpienia.
Wyobraź sobie, że ktoś mówi do osoby, która wraca do Hiszpanii: „Kiedy dotrzesz do Madrytu, czeka cię zła wiadomość”. Podczas podróży osoba ta będzie się martwić i zastanawiać, co to za zła wiadomość. Będzie rozglądać się po horyzont, zastanawiając się, skąd może pochodzić ta zła wiadomość. Każdy odczuwa przerażenie przed cierpieniem.
Można więc zapytać, jak to się stało, że pokochałem cierpienie, skoro jest ono tak sprzeczne z naszymi pragnieniami.
Jak każdy w młodości, miałem wokół siebie ludzi, którzy cierpieli i takich, którzy nie cierpieli.
Ci, którzy nie cierpieli, wydawali się prowadzić całkowicie wygodne i przyjemne życie. Wszystko wydawało się być w porządku.
Ci, którzy bardzo cierpieli, wyraźnie okazywali swój smutek.
Mogłem więc porównać te dwie grupy i wyciągnąć pewne wnioski.
Zauważyłem, że ludzie prowadzący przyjemne życie byli samolubni i obojętni na problemy innych. Ich wulgarność mnie przerażała. Rozmawiali tylko o banalnych sprawach i tylko tym się interesowali.
Z drugiej strony zauważyłem, że ci, którzy cierpieli, mieli bardziej wzniosłe zainteresowania. Interesowali się doktryną, tematami religijnymi i innymi podobnymi kwestiami. Nawet ich słownictwo było piękniejsze. Używali pięknych słów, aby wyrazić swoje myśli. Ci, którzy nie cierpieli, posługiwali się nieopisanie zwyczajnym słownictwem.
Jeszcze bardziej doceniłem wartość cierpienia, obserwując ludzi w naszym domu. Mój dom był jednym z tych starych domów z wieloma służącymi. W tamtych czasach łatwo było mieć wielu służących, ponieważ społeczeństwo nie było jeszcze bardzo uprzemysłowione.
Było wiele pokojówek, w tym takie, które często cierpiały. Na przykład miałyśmy dwie pokojówki, które były kuzynkami, jedna była kucharką, a druga praczką. Miały bardzo wyprostowaną postawę i wyraz twarzy osób, które pokonały wszystkie przeciwności losu.
Kucharka miała na imię Florence, a jej kuzynka, praczka, Magdalena.
Magdalena cierpiała na wiele dolegliwości. Miała reumatyzm rąk. Pomimo tych problemów jedyne, co chciała robić, to prać ubrania. Była zawsze bardzo chora. Często widywałem ją, jak rozmawiała z moją matką, Doną Lucílią. Nie trzeba dodawać, że Dona Lucília współczuła jej i pomagała jej, jak tylko mogła.
Zauważyłem, że Magdalena dużo się modliła i była pobożna. Przechodziła obok nas z szacunkiem, jak cień wzdłuż ściany. Na głowie miała nieskazitelnie białą chustę, jak nakrycie głowy, którego nigdy wcześniej nie widziałem.
Dlatego darzyłem szacunkiem praczkę, ale nie czułem szczególnego szacunku dla Florence, która była bardziej beztroska i cieszyła się dobrymi stronami życia. Doceniałem tę cierpiącą praczkę. Nikt się nią nie interesował. Widziałem jednak, jak cierpienie nadawało jej duszy większą wartość niż niektórym pięknym, pachnącym perfumami i wysadzanym klejnotami damom, które odwiedzały nasz dom.
Zrozumiałem wtedy, że cierpienie jest tym, co najbardziej wznosi duszę człowieka. Nie ma na ziemi człowieka bardziej nędznego niż ten, któremu Bóg nie zsyła bólu i cierpienia. W ten sposób zacząłem współczuć cierpiącym.
Osiem fałszywych form pobożności i jak ich unikać
Zrozumiałem również cierpienie w kontekście walki rewolucji i kontrrewolucji, czyli tych, którzy walczą za i przeciwko cywilizacji chrześcijańskiej.
Zdałem sobie sprawę, że ci, którzy cierpią, są bardziej kontrrewolucyjni niż ci, którzy nie cierpią. Dzieje się tak, ponieważ ci, którzy nie cierpią, są zazwyczaj zadowoleni z obecnego stanu rzeczy i pogrążeni w przyjemnościach. Dobrze dogadują się ze światem rewolucyjnym.
Ci, którzy cierpią, zazwyczaj mają jakiś punkt tarcia z rewolucją, albo dlatego, że nie chcą rewolucji, albo dlatego, że rewolucja ich nie chce. Rewolucja nie lubi cierpiących ludzi i ukrywa ich tak bardzo, jak to tylko możliwe. Milczy o cierpiących ludziach. To kolejny powód, dla którego zacząłem bardzo szanować cierpienie.
Szacunek ten wzrósł jeszcze bardziej, kiedy sam zacząłem cierpieć. Zauważyłem, że moje cierpienie przyczyniło się do rozwoju mojej duszy. Kiedy byłem bardzo młody, chodziłem do szkoły podstawowej o nazwie Colégio São Luís. Spotkałem tam kolegów z klasy i inne osoby, które były pod wpływem rewolucji i doszło między nami do konfliktu. Dla młodego chłopca cierpienie to było ogromne. Czułem, że osiągnąłem granicę wytrzymałości; sytuacja była naprawdę trudna. Jednak widziałem również, jak to cierpienie mi pomogło. Wzrosła moja zdolność do cierpienia i rozwinęły się moje zalety. Zrozumiałem nawet, że to cierpienie uczyniło mnie mądrzejszym.
Później odniosłem te lekcje cierpienia do krzyża naszego Pana Jezusa Chrystusa i zrozumiałem wielką lekcję, jaką dał nam w swojej męce. Zrozumiałem rolę Matki Bożej Bolesnej w pomaganiu mi przetrwać te próby. Wszystko to wzbudziło we mnie wielki szacunek dla cierpienia.
Na podstawie tych obserwacji doszedłem do wniosku, że człowiek ma wartość tylko w takim stopniu, w jakim cierpi. Jeśli nie potrafi cierpieć, nie ma żadnej wartości. To samo dotyczy tych, którzy nie mają zdolności do cierpienia.
Jest jeszcze jedna kwestia, którą należy wziąć pod uwagę, gdy mowa o cierpieniu.
Zauważyłem, że niektóre cierpienia w życiu wydają się przekraczać moją zdolność do radzenia sobie z nimi. Nawet w młodym wieku możemy spotkać się z cierpieniami tak intensywnymi, że czujemy, iż nie mamy odwagi stawić im czoła. Czasami sama walka z wadą moralną jest tak trudna, że nie mamy odwagi jej podjąć.
Wiele razy w życiu byłem przytłoczony tymi próbami. W końcu jednak zrozumiałem, że siła pochodzi z modlitwy do Matki Bożej. Jest to żmudna walka. Ulga nie przychodzi od razu lub może nie nadejść wcale. Jeśli modlimy się, modlimy się i modlimy się, Boska pomoc naprawdę przychodzi.
Kontrrewolucja musi przywrócić pojęcia dobra i zła
Kiedy brakuje nam siły, módlmy się o nią. Nikt nie ma prawa powiedzieć, że nie miał siły, jeśli o nią nie prosił. Prosząc, otrzymujemy.
Możemy odwołać się do modlitwy św. Bernarda, Memorare:
„Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano...”.
Ta modlitwa jest jedną z najpiękniejszych modlitw w Kościele katolickim. Jest bardzo kategoryczna. Zwróć uwagę, że mówi: nigdy nie słyszano!
„...byś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi...”.
Innymi słowy, żadna niegodna istota na ziemi nigdy nie prosiła o Jej wsparcie i nie otrzymała go. Tym właśnie jestem, ostatnim z ludzi.
Jednak jestem człowiekiem, a zatem Jej synem. Dlatego przychodzę prosić o łaskę. Jestem przekonany, że nie odmówi mi tego, czego nie odmówiłaby nikomu, nawet przestępcom czy Judaszowi, gdyby przyszedł do Niej ze skruszonym sercem.
„Tą ufnością ożywiony, do Ciebie, o Panno nad pannami i Matko, biegnę, do Ciebie przychodzę, przed Tobą jako grzesznik płaczący staję”.
W tym miejscu modlitwa wspomina o grzechu. Nie modlę się do Niej jako człowiek dobry lub prawy, ale jako grzesznik. Zgrzeszyłem tak bardzo, że moje grzechy powaliły mnie na ziemię; jęczę pod ich ciężarem, ale padam na kolana u Jej stóp.
Następnie pojawia się ostatnie zdanie:
„...O Matko Słowa, racz nie gardzić słowami moimi, ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj. Amen”.
Dzięki takiej modlitwie wszyscy możemy nabrać miłości do cierpienia.
Źródło: tfp.org